STRONA GŁÓWNA | SATHYA SAI BABA | NAUKI | ORGANIZACJA | PUBLIKACJE | AKTUALNOŚCI | MYŚL DNIA | GALERIA | JEDZIEMY DO SAI | KONTAKT Z NAMI | MULTIMEDIA | DYSKURSY MP3 | LINKI | MAPA SERWISU | SKLEP









:: Wieści z Prasanthi Nilajam

powrót do Wieści z Prasanthi Nilajam




Podróż z wiarą


Urodziłem się w Londynie, ale dorastałem w Południowej Afryce. W niespokojnym roku 1996 Johannesburg tętnił nadzieją na młodą demokrację pod przewodnictwem Nelsona Mandeli, pierwszego czarnoskórego prezydenta kraju. W wieku 16 lat przechodziłem okres dojrzewania, który kształtowały moje chrześcijańsko-prezbiteriańskie korzenie. Moja matka, żarliwa poszukiwaczka duchowej prawdy, często z szacunkiem wypowiadała się o Śri Sathya Sai Babie. Jej oddanie było szczere, chociaż dla mnie tajemnicze. Punkt kulminacyjny nastąpił w czasie rodzinnego spotkania z moim ojcem Royem i bratem Caseyem. Ze skrywanym napięciem i mocnym przekonaniem matka oświadczyła, że podczas wizyty w Indiach spotkała inkarnację boskości. Słuchaliśmy jej uważnie, okazując sceptycyzm. Jednak w głębi mojej duszy zapaliła się iskra.

Przesłanie o jego życiu

Kilka tygodni później mama zaprosiła nas do obejrzenia filmu dokumentalnego o Śri Sathya Sai Babie - "Bóg mieszka w Indiach". Gdy postać Swamiego pojawiła się na ekranie, coś niewytłumaczalnego poruszyło mnie do głębi - poza logiką, poza religią. Poczułem niezaprzeczalne wewnętrzne połączenie. Następnie pogrążyłem się w lekturze książki dr. Johna Hislopa, Mój Baba i ja, przyciągnięty przesłaniem miłości, służby i współczucia - "kochaj wszystkich, wszystkim służ" i "zawsze pomagaj, nigdy nie krzywdź". Życie Śri Sathya Sai Baby, pełne opowieści o uzdrawianiu przewlekłych i nieuleczalnych chorób, o bezpłatnych szpitalach i o wielkich projektach wodnych, które zapewniły utrzymanie milionom ludzi w najbiedniejszych regionach Indii, urzekło moją duszę.

Chociaż kiedyś czułem duchową więź z katolicyzmem - wywołaną wizją Jezusa w wieku 11 lat - to filozofia wedanty Śri Sathya Sai Baby nie była w sprzeczności z moimi chrześcijańskimi przekonaniami. Wręcz przeciwnie, poszerzyła je i pogłębiła. Gdy wielu moich rówieśników w Johannesburgu imprezowało i hołdowało eskapizmowi, ja zacząłem wytyczać sobie inną ścieżkę - opartą na refleksji i służbie.

Błogość od pierwszego wejrzenia

W roku 1998, z okazji moich osiemnastych urodzin, mama zaproponowała mi, abym pojechał na pielgrzymkę do Indii. Mój ojciec, początkowo niechętny, ostatecznie namówił ją, aby mi towarzyszyła. O świcie wylądowaliśmy w Bombaju i po ruchomych schodach wyszliśmy z Boeinga 747 na powietrze gęste od przypraw, kurzu i życia. Podróż taksówką do hotelu ukazała szokującą prawdę - setki ludzi spało na chodnikach. Ten ostry kontrast w stosunku do mojego życia w Południowej Afryce nauczył mnie głębokiej pokory.

Z Bombaju pojechaliśmy do Bangalore, a stamtąd, po długiej podróży samochodem, dotarliśmy do Puttaparthi. Zamieszkaliśmy w skromnym pokoju, w aszramie Prasanthi Nilayam. We wtorek rano otrzymałem pierwszy darszan. Tysiące ludzi siedziało w ciszy i w nabożnym skupieniu, a powietrze wypełniały dźwięki fletu. Z ósmego rzędu obserwowałem, jak pojawił się Swami. Szedł w szafranowej szacie po marmurowej podłodze. Jego fryzura afro jaśniała w światle, jak aureola. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, instynktownie pochyliłem głowę, byłem do głębi poruszony. Swami przystanął, pochylił się nad wielbicielem, który siedział przede mną i się uśmiechnął. Ten prosty gest rozproszył mój lęk i zastąpił go błogością.

Wewnętrzne widzenie (inner-view) i interview

Dwa dni później nagła gorączka i sztywność karku unieruchomiły mnie w naszym pokoju. Dryfowałem między snem a jawą, otoczony troskliwą opieką kochającej matki. W gorączce pojawiały się żywe sny - o życiu w dalekich krajach, wiosłowaniu łodziami w Azji Południowo-Wschodniej lub graniu w piłkę nożną na obozie wojennym - każdy obraz był przepełniony niezgłębioną tajemnicą i głębokim znaczeniem. Gdy odzyskałem zdrowie, poczułem głębsze oddanie na ścieżce duchowej. Zacząłem codziennie medytować i się modlić.

Dzięki łasce Swamiego w niedzielę dostałem miejsce w drugim rzędzie wśród dziesiątek tysięcy gorliwych wielbicieli. Baba pojawił się ponownie, a kiedy podszedł do mnie, znowu odwróciłem wzrok. Ale on się zatrzymał i zadał mi pytanie:

— Skąd pochodzisz?

— Z Anglii, Babo — odpowiedziałem niepewnie.

Swami spojrzał mi głęboko w oczy. — Nie... skąd pochodzisz? — zapytał.

Zrozumiałem jego głębokie pytanie i odparłem:

— Swami, pochodzę od Boga.

Uśmiechnął się. — Tak, bardzo dobrze — powiedział.

Następnie, z figlarnym błyskiem w oku, zapytał:

— Ilu was jest?

— Dwoje — ja i moja matka.

Swami się zaśmiał: — Dwoje? Nie dwoje, tylko jeden — i wskazał gestem pokój, w którym odbywały się rozmowy. — Idź — dodał.

Czekałem z niecierpliwością przed pokojem interview, dopóki nas nie wezwano.

Cuda podczas interview

W pokoju interview Swami był wesoły i czarujący. Po mojej lewej stronie siedzieli starsi Włosi, z których jeden poruszał się o kulach. Baba zwrócił się do Hinduski z pytaniem:

— Kim jesteś? — W odpowiedzi kobieta podała swoje imię.

Swami zażartował:

— To jest maharani, indyjska królowa — wywołując salwę śmiechu w pokoju.

Włosi zostali wezwani do prywatnego wewnętrznego pokoju interview. Kilka minut później mężczyzna, który chodził o kulach, wyszedł z małego pokoju i podniósł je nad głowę ze zdumieniem i z radością. "Mogę chodzić!" — krzyknął ze łzami w oczach.

Następnie Baba poprosił nas do przodu według narodowości. W końcu zostałem sam. Wziął mnie za mały palec. — Chodź, mój chłopcze — powiedział. Zaprowadził mnie do małego wewnętrznego pokoju interview, pośrodku którego stało rzeźbione mahoniowe krzesło. Kiedy Swami usiadł, uklęknąłem przed nim. Pogłaskał mnie po ręce, położył dłoń na mojej głowie i szepnął:

— Błogosławię cię. Błogosławię cię. Błogosławię cię.

— Czego pragniesz? — zapytał.

— Szczęścia — odpowiedziałem.

Spojrzał mi głęboko w oczy. — Szczęście to zjednoczenie z Bogiem — powiedział.

Wyciągnął dłoń. — Co tu jest? — zapytał.

— Nic, Babo — odparłem.

— Nie! Tu jest wszystko — stwierdził Swami.

Nagle w dłoni Swamiego pojawił się olejek, którym starannie mnie nasmarował, tak jak uzdrowiciel. — Twój umysł jest jak szalona małpa — powiedział. — W górę i w dół. Tak bardzo się martwisz. Nie śpisz. Dlaczego się martwisz? Zawsze jestem z tobą.

Następnie polecił mi wykonać upragniony padanamaskar (dotknięcie stóp z szacunkiem). Pochyliłem się i położyłem głowę na jego stopach. Pobłogosławił mnie i powiedział: — Bardzo dobre życie. Bardzo zdrowe życie. Bardzo szczęśliwe życie. Zawsze jestem z tobą.

Później wręczył mi sześć paczuszek wibhuti dla mojej matki. Prywatne interview dobiegło końca. Wróciłem do głównego pokoju, w którym przebywali inni. Tam Swwami pokazał mi swoją pustą dłoń i ponownie zapytał:

— Co tu jest?

— Wszystko — odpowiedziałem.

— Zgadujesz — droczył się Swami.

Następnie Swami machnął pustą dłonią, zmaterializował pierścień z trzema diamentami i włożył mi go na palec. Obaj się roześmialiśmy.

Jego wszechobecność i wszechmoc

Ta chwila zmieniła mnie na zawsze. Po powrocie do domu czułem się jak nowonarodzony, umocniony w medytacji i modlitwie. Wkrótce znowu przeprowadziłem się z Johannesburga do Wielkiej Brytanii. Dwa lata później pierścień od Swamiego zniknął, gdy złamałem obietnicę; była to sekretna, ale wielka lekcja odpowiedzialności.

Wiele lat później, w czasie wizyty u rodziców w Południowej Afryce, pojechałem sam do Durbanu. Pewnego wieczoru, gdy wychodziłem z domu, mając na sobie złoty naszyjnik i zegarek, napadło mnie trzech mężczyzn. Jeden z nich złapał za nóż, gotów mnie zaatakować. Zdesperowany, krzyknąłem: "Babo, pomóż mi!".

Nagle znikąd pojawiła się Afrykanka. Z niezwykłą precyzją rzuciła się na napastnika, odepchnęła pozostałych mężczyzn i pociągnęła mnie w bezpieczne miejsce. "Biegnij, biegnij!" — ponaglała mnie. Razem pobiegliśmy z powrotem do mojego hotelu.

Wstrząśnięty i zakrwawiony zapytałem recepcjonistę w hotelu o kobietę, która mnie uratowała. Wyglądał na zdezorientowanego. "Jaka kobieta? Przyszedł pan sam". To był cud. Przypomnienie obietnicy Baby: "Jestem zawsze z tobą".

W roku 2010 ożeniłem się i osiedliłem w USA, gdzie staram się wcielać w życie nauki Baby. Gdy wróciłem na krótko do Wielkiej Brytanii, stanąłem w obliczu wielu osobistych wyzwań, którym sprostałem dzięki łasce Swamiego. W końcu wróciłem do USA, gdzie czułem, że Baba chciał, abym przebywał i gdzie prowadził mnie ku życiu pełnemu służby i duchowego wzrostu.

Począwszy od sceptycznego młodzieńca do żarliwego wielbiciela, nauczyłem się, że wiara czyni cuda i że dzięki medytacji, miłości i bezinteresownej służbie pozostajemy zjednoczeni z boskością.

Dżej Sai Ram.

Robin Christie z USA

* * * * *

Robin Christie jest specjalistą ds. marketingu z bogatym międzynarodowym doświadczeniem. Urodził się w Londynie, ale dorastał w Południowej Afryce. Pracował w sektorze luksusowych hoteli butikowych w Londynie, a następnie rozpoczął udaną karierę w amerykańskim sektorze korporacyjnym. Robin Christie był dyrektorem ds. marketingu franczyzy Domino's i dyrektorem ds. rozwoju w organizacji Standing United, która wspiera jednostki w procesie zdrowienia i reintegracji. Od czasu przełomowej wizyty w Indiach, w 1998 roku, Robin Christie jest oddanym wielbicielem Śri Sathya Sai Baby, a jego duchowe fundamenty wciąż kierują jego zawodową i osobistą misją służenia, współczucia i prawości.

(dk)

Źródło: Sathya Sai - The Eternal Companion, vol. 4, issue 9, September 2025
www.sathyasai.org/sites/default/files/pages/eternal-companion/vol-4/issue-9/eternal-companion-vol-4-issue-09.pdf
13.09.2025

**Pobierz tekst do druku





Copyright © 2001-2025 Stowarzyszenie Sathya Sai