STRONA GŁÓWNA | SATHYA SAI BABA | NAUKI | ORGANIZACJA | PUBLIKACJE | AKTUALNOŚCI | MYŚL DNIA | GALERIA | JEDZIEMY DO SAI | KONTAKT Z NAMI | MULTIMEDIA | DYSKURSY MP3 | LINKI | MAPA SERWISU | SKLEP









:: Wieści z Prasanthi Nilajam

powrót do Wieści z Prasanthi Nilajam



Sadguru Sai - niezrównany nauczyciel


Latać wysoko z Sai


Przełomowe momenty w życiu absolwenta szkół Sai, pana Pratima Banerdżi,
gdy uczy się właściwego sposobu uszlachetniania swojego życia
i osiągania znakomitych wyników, aby stać się najlepszym
ku wielkiej satysfakcji swojego boskiego mistrza.


część 3

Część 1     Część 2     Część 4

Po dwóch latach spędzonych w szkole średniej Sri Sathya Sai, Pratim zdał egzamin wstępny na studia licencjackie w dziedzinie nauk ścisłych (przedmiot kierunkowy - matematyka). W 2005 roku został członkiem kampusu Brindawan należącego do Instytutu Wyższego Nauczania Sri Sathya Sai.

Pełne błogości dni w Brindawanie

— Brindawan to dla mnie szczególne miejsce, ponieważ to tutaj zacząłem śpiewać. Sposób, w jaki to się stało, jest także bardzo interesujący. W boskiej obecności zorganizowano zbiorową ceremonię upanajany i wszyscy byli pewni, że Swami pozostanie w Bengaluru przynajmniej do tego dnia. Lecz ku zaskoczeniu wszystkich, Swami nagle wyjechał 1 czerwca rano. Cały nastrój zrobił się milczący i ponury. Każdy w Brindawanie siedział nadąsany. Gdy wszyscy próbowali pogodzić się ze swoim okrutnym losem i zastanawiali się, jak ściągnąć Bhagawana z powrotem, dokoła rozległ się nagły gwar - 'Swami jedzie! Swami jedzie!'. Tak, wyjechał rano i wrócił wieczorem! Do dzisiaj nie znam tajemnicy tej gry Pana, ale to, co mam świeżo w pamięci nawet teraz, to niepohamowana radość, która tańczyła na każdej twarzy, gdy samochód Swamiego wjechał na zamknięty teren Brindawanu.

Swami pozostał w Brindawanie przez kilka dni i wtedy razem z innym studentem wybrano mnie do śpiewania w mandirze. Dyrektor zapewnił boskie pozwolenie. Pierwszy bhadżan, jaki zaśpiewałem, to: "Dimita dimita dim". Lubiłem żywiołowość w tym bhadżanie; rozbrzmiewała coraz głośniej. Po sesji jeden z nauczycieli pogratulował mi i powiedział: "Swami patrzył z ogromnym podziwem, gdy śpiewałeś. Było to tak, jakby mówił: 'Widzicie, ten mały chłopiec z taką łatwością śpiewa takie wysokie dźwięki!'".

Tak więc dzięki łasce Swamiego moje śpiewanie rozpoczęło się pozytywnym akcentem. Później otrzymałem mnóstwo okazji nie tylko, by śpiewać, ale także uczestniczyć w różnych innych zajęciach pozalekcyjnych. Biorąc pod uwagę, że w tym kampusie mieszkali tylko studenci studiów licencjackich, mieliśmy dużo możliwości angażowania się w wiele wydarzeń. Dni spędzone w Brindawanie były intensywne, ale cudowne.

Uroczystość inauguracyjna dorocznego Dnia Sportu i Kultury Uniwersytetu odbywa się co roku 11 stycznia. Jednym z punktów programu, który kampus Brindawan przygotowywał do tegorocznej prezentacji przed Bhagawanem, był pokaz motolotniarzy, czyli po prostu zmotoryzowanych paralotniarzy. Pratim był podekscytowany tym popisem; chciał dołączyć do zespołu.


— Jednak nie dopuszczono mnie nawet do etapu selekcji, ponieważ byłem już członkiem grupy teatralnej — wspomina Pratim. — Prawdę mówiąc, wtedy kampus Brindawan nie zamierzał wystawiać przedstawienia. Lecz główny zarządca, którym jest Swami, przyjechał do chłopców z kampusu Prasanthi Nilajam i powiedział: 'Każdego roku kampus Brindawan przygotowuje wspaniałe przedstawienie. Dlaczego wy także czegoś nie zainscenizujecie?'. Załatwić dwie sprawy jednocześnie! Teraz nie było mowy, aby Brindawan mógł odpuścić przedstawienie.

Wybrano mnie do ważnej roli, z powodu której nie wziąłem udziału w naborze do zespołu motolotniarzy. Byłem niezmiernie smutny. Czułem, że stać mnie na udział w tym pokazie, ale nie było najmniejszej możliwości. Mój smutek pogłębił student ostatniego roku, który należał do tego zespołu. Tego wieczoru przyszedł do naszego pokoju i zaczął żywo opisywać, jak cudownie było wznieść się w powietrze, być ptakiem na niebie itd. To tylko spowodowało, że czułem się jeszcze bardziej nieszczęśliwy.

W tym dniu przed zaśnięciem podszedłem do ołtarzyka i modliłem się z żalem: 'Swami, ja również pragnę sprawić radość tylko tobie. Chcę to zrobić dla ciebie. Proszę, daj mi tę szansę'. To była moja nieustanna modlitwa. Niewiarygodne, w ciągu tygodnia któregoś ranka otrzymaliśmy wiadomość z Prasanthi - 'Swami powiedział, że występy wyczynowe nie mogą się odbyć. Dlatego konkurencje takie jak pokazy motocyklowe i motolotniarskie zostały odwołane'.

Mój Boże! Byłem taki niespokojny, gdy się o tym dowiedziałem. Ponownie podszedłem do ołtarzyka Swamiego i błagałem: 'Proszę, wybacz mi Swami! Nie to miałem na myśli ani nie o to się modliłem! Wszystko, czego chciałem, to uczestniczyć w tym wydarzeniu. To wszystko. Czemu teraz pozostali tracą tę szansę?'.

Cóż, taka była jego wola. W tym roku występ nie doszedł skutku. W następnym roku zgłoszono taki sam punkt programu i tym razem Bhagawan wyraził zgodę. Odpowiedzialni za to nauczyciele powiedzieli, że chcą zatrzymać w zespole 7 chłopców z ubiegłego roku, ale wezmą jeszcze kilku z młodszych roczników, aby zrównoważyć brak tych, którzy skończyli studia.

Co ciekawe, na ten rok zaplanowano też pokazy motocyklowe i moi koledzy z grupy powiedzieli mi: 'Pratim, stracisz czas w zespole motolotniarzy. Należą do niego studenci ostatniego roku, którzy są od ciebie bardziej doświadczeni. Oczywiście, nikt nie ma zamiaru dać ci szansy na latanie przed Swamim. Ale nie zmarnuj szansy, by przynajmniej uczestniczyć w pokazie motocykli. Inaczej stracisz także i to'.

Być może mieli rację. Jednak jakoś mój umysł był skupiony na motolotniarzach. Odpowiedziałem śmiało: 'Nie, pozwólcie mi spróbować. Dzięki łasce Swamiego dostanę się do podstawowego zespołu'. Moją dodatkową wadą był mój wzrost. Minimalny wymagany wzrost wynosił 168 cm i prawie tyle miałem. Wkrótce rozpoczął się trening. Kilka dni później kierownik wezwał nas wszystkich i powiedział: 'Chłopcy, cała wasza ósemka ma teraz takie same kwalifikacje do wykonania tego pokazu przed Swamim. Jedynym czynnikiem różnicującym, który zdecyduje o wyborze finałowego wykonawcy w dniu prezentacji, będzie intensywność waszych modlitw. Mając przegląd sytuacji, Swami ostatecznie wybierze tego, kogo woli. Dlatego bądźcie przygotowani, trenujcie dobrze i módlcie się mocno'.

Pamiętam, jak wówczas moje życie zamieniło się w nieustającą ascezę. Nie było chwili, w której się nie modliłem. Nawet podczas jedzenia i kąpieli, mówiłem: 'Swami, przywiodłeś mnie tak daleko! Proszę, nie opuszczaj mnie teraz. Chcę to zrobić tylko dla ciebie. Proszę, daj mi tę szansę'.

Interesujące jest także to, co zauważyłem u siebie w tym czasie, a mianowicie, jak pozbyłem się lęku wysokości. Od dzieciństwa zawsze miałem lęk wysokości. Gdy tylko spojrzałem w dół z mieszkania mojej babci na X piętrze, drżały mi nogi. Niemniej teraz zacząłem się rozkoszować, lecąc w powietrzu, a właściwie cieszyłem się widokiem, jaki rozpościerał się z góry.

Nasz trening trwał i wkrótce nadszedł Dzień Sportu. Dokładnie pamiętam, że pokazy z okazji dorocznego Dnia Sportu i Kultury odbyły się 12 stycznia, a nie 11 stycznia, jak zwykle działo się to każdego roku. 9 stycznia Swami łaskawie przyjechał na lotnisko, aby zobaczyć naszą sesję treningową. Po obejrzeniu naszych występów, tuż przed odjazdem, Swami nagle spojrzał na mnie i zapytał: 'Czego pragniesz?'. Przepełniały go takie miłosierdzie i miłość, że wiedziałem, iż niezależnie od tego, o co bym go w tym dniu nie poprosił, dałby mi to. Jednak w tej chwili sukces w występie motolotniarzy tak bardzo zaprzątał moją głowę, że nie mogłem myśleć o niczym innym. Natychmiast powiedziałem: "Swami, pobłogosław mnie dobrymi warunkami wiatrowymi'.

To było niezwykle istotne dla pokazu, ponieważ byliśmy całkowicie zależni od pogody. Trochę za słaby lub trochę za silny powiew powietrza spowodowałby niepowodzenie naszego przedsięwzięcia. Zazwyczaj wcześnie rano wiatr nie był odpowiedni. Podobnie nieco później w ciągu dnia warunki znowu były niekorzystne. Byliśmy w pełni zdani na łaskę boga wiatru.


Gdy Swami usłyszał moją modlitwę, powiedział: 'Dam ci dobre warunki, dam ci dobre warunki'. Następnie patrząc na naszego instruktora brygadiera Sandhu z indyjskiej armii, Swami powiedział: 'Bezpieczeństwo jest najważniejsze. Rodzice tych studentów powierzyli mi odpowiedzialność za swoje dzieci. Z kolei ty jesteś odpowiedzialny przede mną. Tak więc podejmij wszelkie środki ostrożności. W pierwszej kolejności myśl o bezpieczeństwie, a później o wszystkim innym. Przypominam ci również, że warunki lądowania na lotnisku i na stadionie są całkiem inne. To ważne, żeby studenci trenujowali na stadionie'.

W ten sposób poranna sesja treningowa na lotnisku dobiegła końca. Swami przebywał wyłącznie z chłopcami z kampusu Brindawan. Wieczorem na stadionie miała odbyć się próba konkurencji w wykonaniu członków wszystkich kampusów i spodziewano się Bhagawana. Rzeczywiście, przyjechał. Przedstawiciele wszystkich kampusów wykonali kolejno swoje prezentacje. Jednak pominięto sam pokaz motolotniarzy. Problem stanowił niekorzystny wiatr.

Zważywszy, że dokładnie tego dnia rano Swami tak bardzo zwracał uwagę na bezpieczeństwo, instruktor nie zgodził się, aby chłopcy mogli latać. Lecz na stadionie Bhagawan nieustannie patrzył w niebo. W tym momencie nauczyciele nie wiedzieli, co robić. Dlatego zaczęli powtarzać niektóre z punktów programu. Swami ciągle pozostawał na miejscu, czekając na prezentacje motolotniarzy. Wszyscy byli w rozterce. Wtedy dyrektor zebrał się na odwagę, podszedł do Bhagawana i powiedział: "Swami, za chwilę wystartują chłopcy na motolotniach. Jeśli Bhagawan sobie życzy, może pojechać do mandiru, przyjąć arati, zakończyć bhadżany i wrócić. Do tego czasu chłopcy powinni już być w powietrzu".

Bhagawan uprzejmie odpowiedział na prośbę. Jednak zanim wsiadł do samochodu, ponownie ostrzegł: "W porządku, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze". Gdy Swami odjechał, Pratim miał wystartować z lotniska jako pierwszy. Nie miał pojęcia, że Swamiego nie było już na stadionie. Miał się wznieść w powietrze, zaczekać na swojego partnera, a później mieli razem wylądować na stadionie.

— W zasadzie pierwszy raz miałem podejść do lądowania na stadionie — mówi dalej Pratim. Do tej pory każdy z nas musiał tylko zrobić kółko w powietrzu nad ziemią, wrócić na lotnisko i wylądować.

W każdym razie Pratim był teraz w górze wysoko na niebie i właściwie rozkoszował się widokiem, czekając aż dołączy do niego kolega. Tak wspomina te chwile: "Z tej wysokości wszystko wyglądało na płaskie i jednakowe, czy był to budynek dziesięciopiętrowy czy domek parterowy. 'Może tak to wygląda z perspektywy Boga' - powiedziałem sobie. 'Z Jego wysokości każdy z nas wydaje się taki sam'".

Pogrążony w takiej zadumie, Pratim śpiewał sobie i radośnie leciał coraz dalej. Nagle dało się słyszeć sygnał dźwiękowy i chłopak otrzymał wiadomość, że jego kolega wylądował, a brygadier niespokojnym tonem poprosił go: "Pratim, chcę, abyś zlokalizował stadion".

— Wtedy spojrzałem w dół między nogami i miałem kłopot, aby dostrzec ziemię — wspomina Pratim. — Rozpaczliwie szukałem stadionu. Dopiero wtedy dotarła do mnie powaga sytuacji. Byłem tak bardzo pochłonięty rozmyślaniami i muzyką, że nieświadomie poleciałem zbyt wysoko w niebo. Był wieczór i ciepłe powietrze z ziemi po prostu uniosło mnie we wznoszącej spirali. Dopiero wtedy, gdy ostro spojrzałem w dół, mogłem zobaczyć boisko; wyglądało jak malutki spodek, a niemal 20-metrowy posąg Hanumana nie był nawet wielkości mojego małego palca. Teraz mój instruktor krzyczał: 'Czy w ogóle masz pojęcie na jakiej wysokości się teraz znajdujesz? Jesteś przynajmniej na wysokości ponad 900 metrów! Natychmiast zejdź niżej!'. Zastosowałem się do jego poleceń i błyskawicznie bez większego problemu obniżyłem wysokość do odpowiedniego poziomu.


Teraz miałem wylądować. Dokładnie znałem trasę - nad Wyższą Szkołą Muzyczną, kampusem Instytutu, szkołą średnią, szkołą podstawową, szpitalem ogólnym, a następnie delikatne zejście w dół. Jednak tego wieczoru w swoim niepohamowanym entuzjazmie do zaprezentowania wyjątkowego talentu Swamiemu, postanowiłem wybrać drogę na skróty. Zamiast lecieć za szkołą podstawową i dalej nad szpitalem ogólnym, zakręciłem nad szkołą podstawową. Powód? Nie mogłem się doczekać na pochwałę od Swamiego, a w rezultacie na 'powitanie bohatera' w akademiku dla 'gwiazdy Dnia Sportu'.

W tym niespokojnym podnieceniu skręciłem gwałtownie swoją maszyną. Chwilę później, ku mojemu przerażeniu, znalazłem się na kursie kolizyjnym z wysoką kolistą kolumną muzeum Czajtanja Dżjoti. W głowie poczułem zupełną pustkę. Zderzenie wydawało się nieuniknione. Nie wiedziałem, co robić. Mój instruktor znowu krzyczał: 'Zwiększ gaz! Wznieś się!'. Zrobiłem to w ostatniej chwili. Dzięki Bogu! Minąłem kolumnę o mały włos. Zdołałem śmignąć obok niej dzięki jakiejś nieznanej sile. Lecz gdy teraz otworzyłem oczy miałem przed sobą jeszcze większą przeszkodę. Kolumna była za mną, ale za chwilę miałem wbić się w muzeum Czajtanja Dżjoti! 'Skręć o 180 stopni' - krzyknął raz jeszcze mój niestrudzony instruktor'. Zrobiłem to natychmiast. Byłem uratowany.

Teraz znajdowałem się na kursie. Myślałem, że będę miał trochę czasu, odetchnę na górze i spróbuję wylądować po kilku minutach. 'Pratim! Uwolnij nogi! Teraz lądujesz!'. Uwaga instruktora była skupiona w pełni na mnie. Nie miałem wyboru. Należało słuchać jego poleceń. Jednak moja prędkość lotu była duża. Generalnie twoje nogi mogą wytrzymać prędkość nawet 20 km/h, ale ja miałem 40-50 km/h. Prawie się rozbiłem. Nie było innego wyjścia. Gdy byłem 3 metry nad ziemią, na szczęście pamiętałem o wciśnięciu hamulca, abym mógł powoli opadać. Jednak właśnie wtedy silny podmuch wiatru w plecy uniósł mnie, a w następnej sekundzie spadłem! Rozległ się głuchy odgłos! Leżałem jak długi na ziemi. Zanim zdążyłem pomyśleć, czy jestem żywy czy martwy, usłyszałem łoskot. Zwalił się na mnie cały sprzęt, który ważył 30 kg. Zanim runąłem na ziemię, pamiętam tylko jedno - krzyknąłem 'Sai Ram'.

Zapadła martwa cisza. Wszyscy byli przerażeni; obawiali się najgorszego. Wielu nie spodziewało się, że żyję. Inni myśleli, że mój kręgosłup rozpadł się na drobne kawałki. Lecz jedyną myślą, jaka chodziła mi po głowie, było: 'Mój Boże! Co ja teraz powiem Swamiemu? Jak się mu pokażę?'.

Instruktor i nauczyciele podbiegli do mnie. Żyłem, oddychałem i byłem przytomny. Natychmiast zabrano mnie do szpitala ogólnego. Lekarze dokładnie mnie zbadali i stwierdzili, że nie mogą znaleźć żadnej nieprawidłowości w moim ciele, oprócz kilku siniaków, które wymagały udzielenia pierwszej pomocy. Naprawdę? Nikt nie mógł w to uwierzyć. Nie odczuwałem bólu, dyskomfortu ani traumy - nie było śladu po katastrofie i wypadku.

Następnego dnia rano Bhagawan przyjechał na stadion. Na szczęście pozwolono mi wystąpić i tym razem wykonałem idealne lądowanie! Zaraz potem wszyscy latający motolotniarze przebiegli przez stadion do podwyższenia i usiedli u lotosowych stóp Swamiego. Bhagawan był niezwykle szczęśliwy; wydawało się, że jest z nas bardzo dumny. Od razu wręczył nam ogromne puchary. Cóż to był za wspaniały moment! Finał tej całkowitej ascezy podejmowanej przez motolotniarzy nie mógł być bardziej boski i błogi!


Pratim (pierwszy z lewej) radośnie biegnie do Bhagawana po wyjątkowym występie

Gdy Swami mnie zobaczył, pierwsze pytanie, jakie zadał, brzmiało: 'Nie zraniłeś się, prawda?'. Prawdę mówiąc, byłem zdziwiony. Przez chwilę zastanawiałem się: 'Dlaczego Swami o to pyta? Teraz wykonałem doskonałe lądowanie; to był taki spokojny przelot'. Na szczęście dotarło do mnie, że Swami prawdopodobnie nawiązuje do poprzedniego dnia. Natychmiast odpowiedziałem: 'Nie, Swami, wcale nie jestem ranny. Jak mogę być ranny, jeśli ty jesteś tutaj?'. Swami uśmiechnął się i powiedział: 'Tak, zawsze tu jestem. Miej tę wiarę. Miej tę pewność. Zawsze tu jestem'.

Ta historia nie kończy się tutaj. 9 stycznia, gdy pomodliłem się o dobre warunki atmosferyczne, Swami powiedział: 'Dam ci dobre warunki'. Naprawdę obdarzył mnie nimi w dniu pokazu - 12 stycznia rano. Dokładnie pamiętam, jak tego ranka spodziewano się, że Swami przyjedzie o godzinie 8:00, lecz ku zaskoczeniu wszystkich, przybył dobre 45 minut wcześniej. Wtedy warunki wiatrowe były wręcz idealne i w ten sposób wykonaliśmy doskonałe lądowanie na stadionie. Była to jedna z najwspanialszych chwil w moim życiu.


Jednak istnieje jeszcze jeden aspekt związany z tym wydarzeniem, a gdy o nim myślę, to tylko w milczeniu zachwycam się cudownym sposobem działania Swamiego. W XI i XII klasie byłem lekkoatletycznym czempionem szkoły średniej. Moją jedyną motywacją do wielkiego wysiłku i do ciężkiej pracy dla takiego osiągnięcia było odebranie pucharu z rąk Swamiego. Przez pierwsze 10 lat istnienia szkoły średniej Bhagawan osobiście wręczał każdemu studentowi nagrodę otrzymaną w dorocznych zawodach. W późniejszych latach Swami własnoręcznie przekazywał puchary tylko mistrzom; pozostałe nagrody błogosławił, ale rozdawał je gość. Moim marzeniem było otrzymać ten puchar z jego rąk. Lecz ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, gdy byłem w XI i w XII klasie, Swami osobiście wręczył tylko puchary w kampusie, a nie puchary dla mistrzów. W rzeczywistości na obie uroczystości moi rodzice przebyli długą drogę samolotem z Jamshedpur do Puttaparthi w nadziei, że zobaczą mnie, jak odbieram puchar z rąk Swamiego. Oczywiście, w obu sytuacjach byli ogromnie rozczarowani.

Jednak tego dnia rano, gdy Bhagawan z wielką radością złożył puchar na moje ręce przed tak dużym zgromadzeniem na podium stadionu Hill View, mój ojciec, który był świadkiem tego wydarzenia, nie posiadał się z radości! To była taka miła niespodzianka! Gdyby Swami wręczył mi puchar na ceremonii rozdania nagród w szkole, byłbym jednym spośród 50 studentów odbierających taką samą nagrodę z jego rąk. Niemniej tego dnia byłem jednym z grona czterech studentów pobłogosławionych tą niespotykaną okazją, a puchary były duże! Pamiętam również, jak z ekscytacją pośpieszyłem z powrotem z podwyższenia na stadion, a mój ojciec wykrzykiwał z trybun moje imię i pokazywał wszystkim dokoła: 'Patrzcie, to mój syn! To mój syn!'. Nie mógłbym podarować mu lepszej chwili, aby uczcić całe jego życie. Wyczucie czasu i sposób działania Swamiego jest nieodgadniony i wspaniały. Obdarza nas najlepszymi chwilami w najlepszy możliwy sposób. Modlitwy nigdy nie pozostają bez odpowiedzi.

Dni Pratima w Brindawanie wypełniały pasjonujące i odkrywcze momenty. Chociaż Swami nie przebywał długo w kampusie Bengaluru, doświadczenia, jakimi zostali pobłogosławieni studenci, miały ogromną wartość. Jak mówi Pratim: "W rzeczywistości ponieważ Swamiego fizycznie nie było z nami przez większą część roku, nasze umysły zawsze się na nim koncentrowały. Nasze połączenie było silniejsze".

Bishu Prusty
Zespół Radia Sai

Część 1     Część 2     Część 4

**Pobierz tekst do druku (całość)

Tłum. Dawid Kozioł
wrzesień/październik 2016
(is)

Źródło: "Heart to Heart", vol. 14, issue 8, July/August 2016
radiosai.org









Copyright © 2001-2024 Stowarzyszenie Sathya Sai