To nie pustka, lecz absolutna, kosmiczna pełnia
Szczególne rozważania prof. Venkataramana
Jest to zredagowany w formie artykułu zapis rozważań prof. Venkataramana wygłoszonych w studiu Radia Sai 29 kwietnia 2011 r.
http://media.radiosai.org/Journals/Vol_09/01MAY11/03-special_musings.htm
Z miłością kłaniam się lotosowym stopom naszego ukochanego Pana Sai.
Nigdy nie przypuszczałem, ani nawet nie śniło mi się, że kiedykolwiek będę musiał napisać taki artykuł. W pewnym sensie zdarzenia ostatniego miesiąca przeminęły jak surrealistyczne doświadczenia i nagle poczułem się zagubiony. Mówiąc szczerze zastanawiam się, tak jak być może wielu Czytelników, czy rzeczywistością był świat sprzed 28 marca, czy jest nią świat obecny, w którym brakuje tej pięknej formy, a poprzednie doznania były tylko snem. Siłą rzeczy przypomina mi to historię, jaką Swami opowiadał w dawnych czasach.
(Zdjęcie bez podpisu)
A oto wspomniana opowieść. Pewnego wieczoru, po dość męczącym dniu na królewskim dworze, król Dżanaka późno wraca do swojej komnaty. Królowa wita go i prosi, by przygotował się do kolacji. Dżanaka twierdząco kiwa głową, lecz przytłoczony zmęczeniem pada na fotel i zasypia. Z drzemki wytrąca go przerażający sen. Dżanaka budzi się i rozgląda wokół. Otoczenie zdecydowanie różni się od tego, jakie widział przed chwilą - nie ma lasu, nie ma tygrysów, które go goniły. Zdziwiony mamrocze: "Czy tamto było prawdą, czy to jest prawdą?". Królowa przypomina mu o kolacji, ale osłupiały Dżanaka nieustannie powtarza to samo pytanie. Wezwano dworskich medyków, lecz oni też są bezradni. W końcu zwrócono się o pomoc do mędrca Waśiszty. Dżanaka wciąż zadaje to samo pytanie. Waśiszta z uśmiechem na twarzy kładzie dłoń na jego ramieniu i łagodnie stwierdza: "Królu, ani tamto, ani to nie jest prawdą; jedynie ty jesteś prawdą!". Oczywiście Waśiszta ma na myśli wewnętrzną atmę, ponieważ wie, że doświadczenia zarówno stanu jawy jak i marzeń sennych są iluzoryczne. Innymi słowy, Waśiszta powiedział Dżanace, że rzeczywistość trwa ponad doświadczeniami zmysłów i ponad myślami umysłu, ponieważ doznania i myśli są przemijające.
Niestety, my nie mamy tu mędrca Waśiszty, który wyprowadziłby nas z błędu. Ale na szczęście Swami, przewidując sytuację, z którą dziś przyszło nam się zmierzyć, przygotował nas do niej swymi niezliczonymi dyskursami. Niewątpliwie powinienem się tu do nich odnieść, jednak odłożę to na przyszłość, ponieważ teraz mam tylko tyle czasu, by podzielić się kilkoma refleksjami dotyczącymi obecnych wydarzeń.
OTO MOJE DOŚWIADCZENIA DO 24 KWIETNIA
Według mnie wszystko zaczęło się tak: w lutym i częściowo w marcu tego roku (2011), wraz z kilkoma innymi osobami, każdego wieczoru przychodziłem na darśan tuż po godzinie 18:00. Przyjazdu Swamiego można było się spodziewać między 19:00 aż do tak późnej pory jak 20:15, a czasem nawet później. Wielbiciele czekali cierpliwie, a studenci żywiołowo śpiewali bhadźany. Nawiasem mówiąc, bhadźany rozpoczynały się punktualnie o 17:30, ale gdy przychodził Bhagawan, tempo śpiewania wyraźnie wzrastało. Swami siedział spokojnie i słuchał bhadźanów, a wówczas wszyscy obecni w ogromnym Sai Kulwant Hall zapominali o czasie. Bhagawan miał tę magiczną moc, która sprawiała, że w jego obecności czas przestawał istnieć lub tracił znaczenie.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Wielbiciele czekali godzinami w Sai Kulwant Hall na jego boski darśan, pragnąc nasycić oczy i napełnić serca jego pełną błogości formą; nie miało znaczenia, czy była to godzina 19:00 czy 20:00, a czasem nawet 21:30!
Sai Kulwant Hall był zawsze wypełniony do ostatniego miejsca i ani jedna dusza - nawet dzieci, które przychodziły tu z lokalnych szkół na zmiany - nie drgnęła, gdy Swami udzielał darśanu. Wreszcie, około godziny 21:00, czasem nawet później, odbywało się arathi; Swami przeważnie chwilę jeszcze czekał, a następnie podnosił obie ręce i z wielką miłością błogosławił wszystkich, po czym odjeżdżał. Przez ponad rok Bhagawan wyjeżdżał na swoim samochodowym fotelu na kółkach i tak samo opuszczał plac darśanowy. Jednak ta rutyna zaczęła się zmieniać, choć prawie niezauważalnie. Swami nadal przyjeżdżał na fotelu, natomiast wracał samochodem. Po pewnym czasie zaczął przyjeżdżać i wracać samochodem. Pod koniec były i takie dni, kiedy to samochód zatrzymywał się na werandzie, niemalże natychmiast odbywało się arathi, a Swami nawet nie wychodził z auta - jeśli przyjeżdżał, bo zdarzało się i tak, że wcale się nie pojawiał. Teraz pokrótce odniosę się do tych sytuacji.
Zwykle jeśli Swami był zmęczony, dawał znak, po którym następował sygnał z Jadźur Mandiru (domu Bhagawana), aby ofiarować arathi symbolicznie - do fotela. Początkowo Swami sporadycznie opuszczał jedynie poranne darśany. Wówczas wspominałem dni, kiedy to biegliśmy na poranny darśan około godziny 6:15. W okresie zimowym bywało jeszcze ciemno, a jednak wszyscy wielbiciele gromadzili się w Sai Kulwant Hall oczekując przybycia Bhagawana. I Swami zawsze przychodził. Gdy słońce wschodziło zwiastując nowy dzień, pojawiał się w drzwiach budynku zwanego Purna Ćandra (swej uprzedniej rezydencji). Około godziny 7:30 Swami zwykle zapraszał pierwszą grupę wybranych wielbicieli na interview do tak zwanego interview room - pokoju, w którym odbywały się te spotkania. My - wszyscy pracownicy, biegliśmy wówczas do swoich pokoi, aby szybko zjeść śniadanie, a następnie szliśmy do szkoły, biura itp. Tak wyglądał dzień powszedni. W niedzielę podczas interview również biegliśmy na śniadanie, ale wracaliśmy na plac; gdy interview dobiegało końca, czekaliśmy już na swoich miejscach.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Dawniej Swami przychodził na darśan o 6:30 rano, a wielbiciele czekali już w rzędach od godziny 3:00 lub 4:00, aby zająć miejsce jak najbliżej ścieżki, którą chodził. Podczas darśanu Swami zazwyczaj wybierał kilku szczęściarzy i zapraszał ich na interview.
Bhadźany rozpoczynały się punktualnie o 9:00, a około 9:20 odbywało się arathi. Zwykle Swami wchodził jeszcze do pokoju interview, a stamtąd do sąsiedniej jadalni. Za nim podążały osoby z Trustu, z którymi jadał śniadanie. Swami zazwyczaj wychodził po siedmiu minutach, pozostawiając swych gości, którzy starali się jak najszybciej dokończyć jedzenie i umyć ręce, żeby podążyć za nim. Bhagawan bez pośpiechu wracał do Purna Ćandry przez żeńską stronę placu, po drodze biorąc listy i rozmawiając z różnymi osobami. Około 9:35 był już w Purna Ćandrze i kolejny poranny darśan przechodził do historii.
Mówię o tym wszystkim, by podkreślić, że przebieg zdarzeń nigdy nie pozostawał taki sam. Swami zawsze zmieniał scenariusz. Powracając do końca lutego i początku marca tego roku (2011) - wiele razy Swami był wieczorem zbyt zmęczony, by przyjść, i wtedy sygnał rozpoczęcia arathi dawano około godziny 18:15.
Chciałbym teraz wrócić do soboty, 27 marca - dnia poprzedzającego przyjęcie Swamiego do szpitala. Wieczorne arathi zostało ofiarowane wcześnie, po czym obecny wicerektor prof. Prasad, były wicerektor prof. Pandit i ja poszliśmy do rezydencji Swamiego, jak to często czyniliśmy. Tam powiedziano nam, że Swami źle się czuje i że dwóch lekarzy, którym Swami ostatnio pozwolił, aby się nim opiekowali , było przy nim na górze. Powiedziano nam również, że przyniesiono jakiś sprzęt medyczny monitorujący stan jego zdrowia. Wtedy nawet w najmniejszym stopniu nikt nie spodziewał się, że kryzys zbliżał się tak szybko.
Gdy przyszedłem następnego ranka, powiedziano mi, że Swami miał spokojną noc, a teraz odpoczywa. Około godziny 15:00 prof. Pandit zadzwonił do mnie i powiedział, że pod rezydencję Swamiego przyjechała karetka i coś się tam dzieje. Wyglądało na to, że Swamiego zabiorą do szpitala, więc obaj pośpieszyliśmy tam.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Wejście do superspecjalistycznego szpitala w Puttaparthi od strony wschodniej - z daleka.
Zdarzyło się tak, że chociaż wyjechaliśmy chwilę później, nasz samochód prawie dogonił karetkę nie tylko dlatego, że pojechaliśmy skrótem, ale również dlatego, że karetka jechała powoli. Udało nam się być przy wejściu do szpitala, gdy fotel ze Swamim wyprowadzano z ambulansu. Pomimo tego, że Swamiego przywieziono karetką, był w swoim fotelu na kółkach, a nie na noszach, jak to sobie wyobrażałem. Prof. Pandit, który cały czas stał obok mnie, powiedział mi, że Swami lekko uśmiechnął się do niego. Nie spodziewał się wtedy, że ten uśmiech stanie się jego najcenniejszym wspomnieniem.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Wejście do szpitala od strony zachodniej. To tu zatrzymała się karetka, z której wyprowadzono Swamiego w fotelu na kółkach, a następnie wprowadzono do szpitala przez drzwi głównego budynku.
Swamiego przewieziono na fotelu do specjalnej windy przeznaczonej dla pacjentów. Wkrótce zniknął nam z oczu i nie wiedzieliśmy dokąd go zabrano.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Wejście do windy dla pacjentów na parterze, drzwi windy są częściowo uchylone.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Wejście do windy na piętrze - widok z głównego korytarza prowadzącego do dalszej części budynku. Po lewej stronie, w oddali znajduje się laboratorium cewnikowania serca i oddział intensywnej opieki medycznej (OIOM), gdzie przebywał Swami.
Prof. Pandita i mnie zaprowadzono do pokoju na piętrze, tam gdzie mieszczą się sale operacyjne, laboratorium cewnikowania serca oraz OIOM. Czekaliśmy w napięciu i w takiej ciszy, że słyszeliśmy tykanie zegara. Minęła godzina. Obaj poczuliśmy się nieco zdenerwowani, co w tej sytuacji było całkiem naturalne.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Widok korytarza z OIOM-u (patrząc w stronę zachodniej części budynku). To tu prof. Pandit i prof. Venkataraman rozmawiali z chirurgiem.
Wyszliśmy z pokoju, żeby znaleźć jakiegoś lekarza, który mógłby udzielić nam informacji. Na końcu długiego korytarza, w pobliżu sal, gdzie operuje się serce, zobaczyliśmy chirurga. Dał nam znak, byśmy podeszli i powiedział, że Swami jest w trakcie zabiegu w laboratorium cewnikowania serca. Mieściło się ono dalej wzdłuż korytarza. Nie rozwodził się zbytnio na temat zabiegu. Po jakimś czasie powiedział nam, sądząc po wywożonym z laboratorium sprzęcie, że zabieg prawdopodobnie dobiega końca.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Widok korytarza na pierwszym piętrze z okolicy OIOM-u. Po lewej stronie częściowo widoczne są drzwi prowadzące do laboratorium cewnikowania serca.
(Zdjęcie)
TEKST POD zdjęciem: Wejście do laboratorium cewnikowania serca.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Laboratorium cewnikowania serca. Po lewej stronie widać stół zabiegowy przykryty czerwonym materiałem. To tu wszczepiono Swamiemu rozrusznik.
Wkrótce zobaczyliśmy pielęgniarkę przełożoną. Stała na końcu korytarza w odległości ponad 50 m od nas, w pobliżu laboratorium cewnikowania serca i udzielała wskazówek personelowi. Wyglądało na to, że Swamiego będą przenosić na OIOM mieszczący się po drugiej stronie korytarza. Wchodziło tam wiele osób, więc uznaliśmy, że jest to ten oddział przygotowywany na przyjęcie pacjenta. Około dwie godziny po przywiezieniu Swamiego do szpitala zobaczyliśmy łóżko na kółkach wywożone z laboratorium cewnikowania w otoczeniu licznego personelu w strojach chirurgicznych. Jedna osoba trzymała kroplówkę, a inni prowadzili sprzęt monitorujący, do którego Swami był podłączony.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Widok drzwi prowadzących na OIOM - z pobliża laboratorium cewnikowania serca.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Wejście na korytarz prowadzący na OIOM. Na końcu korytarza widać szklane drzwi wiodące do gabinetów zajęciowej terapii serca.
Wydawało się, że kryzys został zażegnany i wszystko jest dobrze, przynajmniej w tym momencie. Swami został przeniesiony na OIOM, sytuacja została opanowana, a my dowiedzieliśmy się, co tak naprawdę się wydarzyło. Serce Swamiego zaczęło bić nieregularnie i konieczne było wstawienie rozrusznika. W związku z tym w szpitalu wykonano ten zabieg. Tysiące ludzi na całym świecie ma wszczepiony rozrusznik serca, jednak patrząc na nich nawet się tego nie widzi. Dlatego pomyśleliśmy sobie: "OK, wstawiono rozrusznik i za kilka dni wszystko będzie dobrze. Swami wróci do Jadźur Mandiru. Być może po kilku dniach odpoczynku życie powróci do normalności, pewnie ze zmienionym harmonogramem dnia, by zminimalizować wysiłek fizyczny Swamiego".
Około godziny 19:00 lub 19:30 wróciliśmy z prof. Panditem do aśramu. Jeszcze raz przypominam, że to wszystko wydarzyło się 28 marca wieczorem. Następnego ranka zapytałem jedną z osób, która miała dostęp do informacji o zdrowiu Swamiego minuta po minucie. Przekazała mi wiadomość, że noc minęła spokojnie. Około godziny 14:00 - pamiętajcie, że mówię teraz o następnym dniu po przyjęciu Swamiego do szpitala, czyli o 29 marca, prof. Pandit zadzwonił do mnie i powiedział, że w szpitalu był wzmożony ruch z powodu niepokojącego stanu zdrowia Swamiego. Ta informacja mną wstrząsnęła. Natychmiast obaj pośpieszyliśmy do szpitala. Tymczasem różnego rodzaju plotki szerzyły się w błyskawicznym tempie. Po drodze do szpitala zobaczyliśmy helikopter stojący na lotnisku Śri Sathya Sai. Było to dość wymowne.
Gdy dotarliśmy do szpitala, dyrektor - dr. Safaja, który dobrze znał zarówno prof. Pandita jak i mnie, zaprowadził nas na miejsce, gdzie mogliśmy czekać. Było to dość blisko laboratorium cewnikowania serca. Po chwili Swamiego szybko przywieziono do tego gabinetu. Łóżko na kółkach prowadzone było przez zespół asystentów i lekarzy ubranych do operacji. Zamknięto drzwi, a nam pozostało czekać. Po upływie około czterdziestu minut zrobił się spory szum i wyglądało na to, że Swamiego z powrotem przewiozą na OIOM.
Było pewne, że dwaj lekarze specjaliści, którzy przylecieli helikopterem z Bangalore, wychodząc z gabinetu wyglądali tak, jakby to, po co tu przylecieli, poszło dobrze i byli gotowi wracać/do powrotu. Zdjęli już swoje chirurgiczne ubrania, włożyli buty i wyszli, prawdopodobnie w celu udania się na lotnisko. Kilka minut później Swamiego przewieziono na OIOM. Tym razem, dzięki dr Safaji, mogłem na chwilę zobaczyć twarz Swamiego z odległości jedynie kilku metrów; pozostałą część jego ciała oczywiście przykrywało szpitalne prześcieradło. To był ostatni raz, kiedy widziałem Swamiego, zanim opuścił swoją śmiertelną powłokę. Miał zamknięte oczy, ponieważ był pod wpływem środków znieczulających. Nie było wyraźnego powodu do niepokoju; jednak ten widok podziałał na mnie jak prąd elektryczny - przecież jeszcze nie tak dawno widywałem niemalże codziennie twarz Swamiego promieniejącą nieopisanym blaskiem, nawet po długim i męczącym dniu około godziny 20:30.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Widok OIOM-u. Łóżko Swamiego stało na środku sali w miejscu, gdzie wiszą zasłony.
Dlaczego wzięli Swamiego do laboratorium cewnikowania serca i co tam robili? A co z lekarzami, którzy przylecieli z Bangalore? Dwie godziny później dr Safaja odpowiedział mi na te wszystkie pytania. Wyglądał na zmęczonego, ale widać było, że odczuwał ulgę. Usiadł na krześle obok mnie i prof. Pandita i powiedział: "Cześć, pijecie herbatę! A ja?" Popijaliśmy herbatę z papierowych kubków, którą podała nam pewna dobra dusza robiąca tu sewę. Poprosiliśmy ją, aby przyniosła jeszcze jedną herbatę dla dr Safaji. Po wypiciu kilku upragnionych łyków dr Safaya powiedział nam, że aczkolwiek serce Swamiego nie uległo uszkodzeniu, to było na tyle słabe, że działanie rozrusznika okazało się niewystarczające. Z tego powodu lekarze z Bangalore zastosowali balonikowanie, co miało ułatwić pracę serca i w znacznym stopniu zmniejszyć jego obciążenie.
Około sześć dni później balonik został usunięty. Jednak ten zabieg musiał być wykonany z wielką ostrożnością i bardzo powoli. Na informację o tym, że pomyślnie usunięto balonik, czekaliśmy może z dziesięć godzin, nie pamiętam już dokładnie; było to dla nas - tak bardzo pragnących usłyszeć dobrą wiadomość, wyjątkowo długie oczekiwanie. Wkrótce po tym zabiegu, gdy dr Safaja wyszedł z gabinetu, wyglądał, jakby zdjęto z niego ciężar. Nawet uśmiechnął się lekko i powiedział: "Teraz funkcjonuje już o własnych siłach". Miał na myśli to, że serce Swamiego funkcjonowało wystarczająco dobrze bez dodatkowego wspomagania. Oczywiście, była to wspaniała wiadomość, na którą warto było czekać.
Wówczas wszyscy byliśmy pełni nadziei. Ale niebawem rozpoczęła się "huśtawka". Okazało się - jak tłumaczył mi lekarz specjalista - że po przekroczeniu pewnego wieku problemy z sercem wpływają również na inne organy, najczęściej na płuca i nerki. Tak jak do tej pory konieczne było zewnętrzne wspomaganie serca, tak teraz niezbędne stało się również wspomaganie tych dwóch ważnych organów - płuc i nerek. Mimo że płuca i nerki były najczęściej wymieniane w raportach, to wszystkie inne organy również wymagały dokładnego monitorowania - jak dr Narendra Reddy wyjaśniał podczas nadanej w Radiu Sai rozmowy ze mną.
A zatem konieczne stało się zwołanie różnych specjalistów. Niektórzy byli z tego szpitala, inni przybyli z różnych placówek w Indiach, a jeszcze inni przylecieli nawet z USA. Wszystkie te informacje były podawane wcześniej, więc nie będę ich ponownie przytaczał. Ale mogę powiedzieć jedno: z punktu widzenia medycyny różne wskaźniki utrzymywały się w normie, z małymi odchyleniami, jedynie dzięki silnemu wspomaganiu przez systemy zewnętrzne.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Zawsze obdarzający szczęśliwością piękny Sai!
Stopniowo organy zaczęły dawać sygnały, że być może nie będą w stanie powrócić do normy, jednak nie można było mieć co do tego pewności. Jakby nie patrzeć, to nie był zwykły pacjent, lecz Swami; prawie wszyscy, lekarze również, mieli nadzieję, że Swami rzuci wyzwanie wszystkim książkom medycznym napisanym przez człowieka i wyzdrowieje.
Prawdę mówiąc, pewnego dnia zapytałem dr Safaję: "Doktorze, jak długo żyłby zwykły pacjent w tym samym wieku i z tymi samymi problemami tak wielu organów?". Odpowiedź lekarza była krótka: "Z pewnością nie tak długo" - co oczywiście bardzo podbudowało moją pewność, że Swami wyzdrowieje.
W tym momencie powinienem nadmienić, że pomimo iż z punktu widzenia biologii ciało Swamiego było zbudowane z pięciu elementów, tak jak wszystkie inne ciała, to obserwowano wiele aspektów niezwykłych dotyczących jego cielesnej powłoki. Miały one swoją podstawę bardziej w czystości niż w boskości, jak to kiedyś Swami wyjaśnił studentom. Na przykład, nie miał ani jednego siwego włosa. W połowie lat dziewięćdziesiątych Swami często skarżył się na wypadanie włosów, ale mówił, że wyrosną ponownie. Faktycznie, po pewnym czasie tak się stało, aczkolwiek nie odrosły całkowicie w porównaniu do jego młodych lat. Jeśli chodzi o oczy - Swami nigdy nie musiał nosić okularów, nawet do czytania, a my wszyscy wokół niego nosiliśmy, a czasem nawet dwie pary - do czytania i do patrzenia w dal. Ponadto Swami nigdy nie potrzebował zabiegów dentystycznych.
Wracając do głównego wątku - dni mijały, niepokój lekarzy zaczął powoli narastać, ale jednocześnie wzrastała pewność, że Swami nas nie opuści. Przecież wszyscy mówili, ja też: "Zobaczcie, ile tysięcy, jeśli nie milionów, ludzi modli się na całym świecie! Za Swamiego modlą się chrześcijanie w Madrasie, sikhowie w Delhi, a także wszyscy mieszkańcy wioski Puttaparthi. Więc Bhagawan nie ma innego wyjścia, jak tylko wyzdrowieć, wstać z łóżka i wrócić do nas, tak jak to uczynił kiedyś w przypadku zapalenia wyrostka".
SPECJALNE MODLITWY W GURDWARA DAMDAMA SAHIB
Gurdwara Damdama Sahib położone jest w pobliżu grobu Humajuna, przy ulicy Outer Ring w Delhi. 23 kwietnia 2011 r. w tej historycznej świątyni sikhów odbyła się 48-godzinna sesja bhadźanowa, w której uczestniczyli wyznawcy wszystkich religii.
(sześć zdjęć bez podpisów)
Niestety, tak się nie stało. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że Swami mógłby to uczynić, a nawet jeszcze więcej. Jednak zdecydował inaczej. Przy wielu okazjach dawał znaki, zarówno w rozmowach prywatnych, jak i publicznie, że może odejść w każdym wybranym przez siebie momencie, bez względu na wszystkie swoje wcześniejsze oświadczenia. Ponadto w wielu swoich dyskursach klarownie tłumaczył, że chociaż awatar jest wcieleniem Boga i jako purna awatar przybywa z całym wachlarzem boskich mocy, jak to miało miejsce w tym przypadku, to nie tylko szanuje dotyczące jego ciała prawa natury, które sam ustanowił, ale również podporządkowuje się czasowi - bez względu na to, że zawsze jest absolutnym władcą czasu. A zatem Swami niekiedy bywał zmęczony, przeziębiony, miał gorączkę, itd. I tak jak Swami wyjaśniał, nie wszystkie dolegliwości jego ciała były skutkiem brania na siebie chorób innych osób.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Purna awatar Śri Sathya Sai!
Około godziny 7:30 rano, 24 kwietnia zadzwonił do mnie bliski przyjaciel i szeptem powiedział: "Swami jest w krytycznym stanie". Jednak nie poczułem trwogi, gdyż w jakiś cudowny sposób nabrałem wielkiej pewności, że Swami doprowadzi swoje ciało do granicy życia, po czym wyzdrowieje. Dwadzieścia minut później dostałem telefon od jednego z członków zarządu: "Przykra wiadomość: Swami odszedł dziś rano o godzinie 7:40. Prosilibyśmy cię, abyś zrobił..." i zlecił mi pierwsze zadanie, jakie miałem wykonać w świecie, w którym Światło jest obecne, ale w postaci biernej, bo wzniosło się, by świecić i prowadzić nas z góry. Był to cichy znak, że w końcu przyszedł czas na to, abyśmy wszyscy po poradę i prowadzenie zwracali się do Bhagawana ponad formą i skrupulatnie przestrzegali jego zalecenia. Co za tym idzie, musimy zgodnie współpracować niszcząc każdą barierę zbudowaną przez ego. Mówiąc krótko, musimy stać się jedną rodziną zjednoczoną w Bogu i pracować dla wspólnego dobra. Nie wystarcza jedynie recytować: "Niech pokój panuje we wszystkich światach", itd.; naszym zadaniem jest sprawić, aby tak się stało. Dzwonek egzaminacyjny zadzwonił i Bóg, nasz trener i nauczyciel, stał się teraz naszym egzaminatorem.
Z pewnością tak, przez jakiś czas będziemy płakać i przysięgać, że nie jesteśmy w stanie żyć bez Swamiego, itd. Ale dawniej taka sytuacja miała już miejsce, tak naprawdę nawet kilka razy - po odejściu Ramy, Kriszny i Śirdi Sai. A niebawem musimy podjąć nowe obowiązki uświadamiając sobie, że właśnie do tego testu Swami przygotowywał nas na różne sposoby.
Swami Wiwekananda powiedział: "Śmierć bliskiej osoby zawsze wprowadza w nastrój filozoficzny. Jednak taki nastrój mija po trzech dniach lub nawet szybciej, po czym znów wracamy do codzienności". Ten komentarz dotyczy śmierci zwykłych ludzi. Obecna sytuacja jest zupełnie inna, gdyż w tym przypadku nie ma kwestii śmierci. Swami jedynie porzucił formę, by pozostać bez niej i odgrywać inną, bardziej subtelną rolę. Aby sprostać tej sytuacji, musimy zastosować to, o czym Swami mówił w wielu dyskursach, a mianowicie: "Obudźmy się, powstańmy, słuchajmy głosu boskiego mistrza i przyjmijmy nowe obowiązki". Świat nadal istnieje oferując nam więcej możliwości służenia niż wcześniej; musimy jedynie stanąć na wysokości zadania.
Chciałbym zakończyć to przemówienie krótkim przypomnieniem tego, co Swami kiedyś powiedział kończąc swój boski dyskurs. Nie przypominam sobie, z jakiej to było okazji, ale pamiętam przesłanie ze względu na zawartą w nim głębię, siłę oraz z jeszcze innego powodu, o którym wspomnę wkrótce. Swami powiedział silnym głosem (to jest parafraza, a nie cytat):
"Kochani studenci!
Gdy śpiewacie bhadźany, nie wyobrażajcie sobie, że będą one miały wpływ jedynie na zgromadzonych w Sai Kulwant Hall. Prawdą jest, że fale dźwiękowe z różnych głośników będą słyszalne jedynie przez obecnych tu wielbicieli. Prawdą jest, że te fale będą słyszalne również w aśramie.
Jednak oprócz tych fal, generowane są fale subtelne. Nie jesteście w stanie ich postrzegać i faktycznie nawet nie wiecie o ich istnieniu. Są to fale oceanu świadomości, które przemieszczają się nie tylko przez całą planetę, ale również przez cały wszechświat fizyczny i poza nim. One nigdy nie stracą swojej siły ani nie znikną, lecz pozostaną na zawsze. Będą przenikać wszystko - filary, budynki oraz każdy przedmiot, jaki widzicie.
W rzeczywistości wibracje każdego śpiewanego bhadźanu pozostaną tu na zawsze. Ponadto każdego dnia wytwarzane są kolejne fale, dzięki czemu intensywność tych "wpisanych" wibracji duchowych stopniowo wzrasta. Z im większym zapałem będziecie śpiewać, tym większa świętość będzie tu przechowywana. Im więcej miłości dodacie do swych uczuć podczas śpiewania, tym silniejsze będzie wzmocnienie "wpisanej" tu świętości.
A zatem, jeśli siedząc tu będziecie mieli święte myśli, i jeśli będziecie śpiewali bhadźany z czystą miłością w sercach, to każdy z was pozostawi po sobie bezcenne dziedzictwo".
Te słowa przypominają mi, co po porannym apelu i modlitwie powiedział kiedyś dyrektor szkoły, w której uczyłem się pod koniec lat czterdziestych. Jego słowa nadal dźwięczą mi w uszach. Powiedział: "Chłopcy, niektórzy z was pewnie zastanawiają się, dlaczego codziennie praktykujemy w ten sposób. Niektórzy z was mogą nawet uważać to za bezsens i całkowitą stratę czasu. Ale jest powód, dla którego nakłaniamy was, byście systematycznie tu przychodzili. Chociaż niektórzy z was opuszczają te praktyki, to jednak ci, którzy przychodzą, a jest ich wielu, modlą się i śpiewają szczerze. Subtelne wibracje tych modlitw i pieśni pozostają na zawsze w ścianach tej auli, nasycając to miejsce świętością, która z dnia na dzień wzmacnia się. Spędzając tutaj codziennie trochę czasu stopniowo stajecie się duchowo coraz czyściejsi. Jak myślicie, dlaczego niektóre świątynie są licznie odwiedzane przez pielgrzymów, a inne nie? Dzieje się tak, ponieważ dawniej w tych licznie odwiedzanych miejscach modliło się tysiące dobrych ludzi i wielu świętych, zostawiając w nich subtelny zapach sanitjam. Słowo sanitjam można potocznie przetłumaczyć jako wieczną świętość.
Wracając do dyrektora szkoły - mówił on: "Gdy zwykły człowiek znajdzie się w takiej świątyni, sanitjam w pewnym stopniu oczyszcza go duchowo. Jest to również powód, dla którego ludzie w tym kraju kąpią się w świętych rzekach, w których niegdyś zanurzali się niezliczeni riszi i święci, i w ten sposób uświęcali je. Jeśli ty i ja wykąpiemy się w takiej rzece, trochę z jej świętości wniknie w nas i staniemy się lepszymi ludźmi".
Jest szczególny powód, dla którego na zakończenie mówię właśnie o tym. Po uważnym przemyśleniu uświadomicie sobie, że Prashanti Nilayam jest TYM miejscem, w którym mieszkał awatar wieku, od dnia przeniesienia się z Patha Mandiram (starego mandiru) w 1950 roku. W ciągu minionych 60 lat - ilu darśanów tutaj udzielił! Ile uroczystości tutaj obchodził! Ile występów i przedstawień tu oglądał! I ile dyskursów tu wygłosił! Pomyślcie tylko - jaką czystość i ile boskiej miłości wylał tu przez te długie lata! Czy to wszystko zniknęło w czasie? Z całą pewnością na płaszczyźnie doczesnej wszystko to stało się wspomnieniem. Ale na poziomie subtelnym i przyczynowym Sai Kulwant Hall jest najsilniej naładowanym miłością miejscem - nie tylko na powierzchni tej ziemi, ale rzeczywiście w całym wszechświecie. Bo czy nie jest to miejsce, gdzie Boski Rektor, a dla nas wszystkich Swami, nieustannie wylewał swą miłość, zarówno na poziomie indywidualnym jak i zbiorowym?
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Sai Kulwant Hall - najsilniej naładowane miłością miejsce na tej planecie, a nawet w całym wszechświecie! To tu Pan spędził niezliczone godziny i dni słuchając bhadźanów, oglądając przedstawienia i występy studentów oraz wielbicieli, obdarzając wszystkich swymi niezapomnianymi błogosławieństwami.
Jego forma nie będzie już widoczna dla naszych oczu. Jednak jeżeli postaramy się otworzyć oko serca - trzecie oko, jeśli tak wolicie je nazwać, będziemy mogli doświadczać najwspanialszej błogości. Pamiętajcie, nawet najlepszy fortepian Steinwaya ani najrzadsze skrzypce Stradivariusa nie zagrają wielkiej muzyki, jeśli nie będą odpowiednio nastrojone! Innymi słowy, jeśli pragniemy doświadczyć wieczności, będzie to możliwe jedynie wówczas, gdy przed wejściem do Sai Kulwant Hall właściwie dostroimy nasze serca. Jeśli wejdziemy bez takiego dostrojenia, zobaczymy jedynie fizyczną pustkę i zamiast doznawać uwznioślenia, będziemy płakać.
Swami nie odszedł. On jest jak najbardziej obecny tutaj, tam, nad nami, pod nami, wokół nas, itd. - w rzeczywistości wszędzie. Jednak aby go postrzegać, potrzebujemy nowego spojrzenia. I to jest esencja końcowej części mojej dzisiejszej wypowiedzi.
(Zdjęcie)
TEKST POD ZDJĘCIEM: Hridaja Niwasi Sai - odwieczny mieszkaniec naszych serc.
Myślę, że na tym zakończę. Naturalnie, ta nowa sytuacja nałożyła na nas szereg nowych obowiązków. Mam jeszcze wiele do powiedzenia na ten temat, jak również o naukach Swamiego, jednak to wszystko musi zaczekać na inne okazje.
Chciałbym zakończyć to przemówienie tak jak zawsze - ofiarowując je lotosowym stopom naszego ukochanego Swamiego.
Dziękuję i Dżej Sai Ram.
źródło:
http://media.radiosai.org/Journals/Vol_09/01MAY11/03-special_musings.htm
Tłum. Katarzyna Andersson, Ewa Serwańska